Cień mechanicznego anioła

Cień mechanicznego anioła został napisany na zamówienie, ale w rezultacie nie znalazł się w zbiorku, do którego był zamówiony. A szkoda, bo to jedno z moich ulubionych opowiadań. Cień… to początek mojego romansu ze steampunkiem. Opublikowałam go na mojej stronie autorskiej w 2013 roku.

Poniżej zamieszczam fragment i na samym dole, pod fragmentem, całość w pdf-ie.

Monika Sokół

Cień mechanicznego anioła – fragment

Zanim pokonał wszystkie schody, kilka razy zatrzymywał się dla złapania oddechu. Gdy wszedł na platformę startową, wiatr o mało nie urwał mu głowy. W ostatniej chwili złapał swój nie pierwszej młodości melonik, chroniąc go przed upadkiem z wielu pięter w dół. Był bardzo przywiązany do tej części swojej garderoby i nie zamierzał się z nią rozstawać.

Na platformie był pierwszy raz. Jakoś nigdy nie ciągnęło go do tego, by podziwiać panoramę H-polis z tego akurat miejsca. W dole Miasto pocięte było siatką ulic i przesłonięte mgiełką dymu z kominów. Ludzie biegali to tu, to tam, mali jak mrówki.

Natomiast nad głowami unosił się większy i lepiej widoczny mechaniczny anioł. Widać było rzędy jego skrzydeł napędzane olbrzymimi ramionami tłoków.

– Jak pan myśli, czy to prawda, że to początek inwazji innego Miasta? – spytał starzec, który pojawił się przy Hermannie nie wiadomo skąd. Zadzierał głowę i osłaniał oczy przed słońcem. – Może to z Triduum albo z Konstantine?

To były dwa najbliższe Miasta-Państwa oddalone od H-polis o setki mil.

– Nie mam pojęcia – skłamał Tess. – Gdyby to miała być inwazja, to na co by w takim razie czekali?

– To dobre pytanie – mruknął dziadek.

– Czy nie wie pan, gdzie mogę znaleźć Ami? – Hermann skorzystał z okazji. – Powiedziano mi, że tu bywa.

– A pan to kto? – Starzec przyglądnął mu się podejrzliwie.

– Rodzina.

– Nie wiedziałem, że ona ma rodzinę.

– No, cóż – Blondyn wzruszył ramionami. – Nie chwali się nami zbytnio. Przyznam się, że nasza rodzina nie żyje w wielkiej zgodzie.

– Pan tam o nią spyta. – Dziadek wskazał sękatym paluchem jeden z niewielkich hangarów, a potem odszedł w swoją stronę.

Hermann ruszył we wskazanym kierunku, mijając po drodze wózki szynowe ułatwiające start konstrukcji parolotniczych i rusztowania trzymające w swoich uchwytach małe ważki parowe. Pomiędzy tym wszystkim uwijali się ludzie.

Nagle Tess usłyszał ostrzegawczy krzyk.Spojrzał w niebo i zobaczył zmierzającą w jego kierunku ważkę. Leciała zbyt szybko, by było można to uznać za lądowanie, a z resztek jej komina buchał nienaturalnie czarny dym. Bez wątpienia zamierzała się rozbić. I to dokładnie tam, gdzie właśnie stał.

Z przerażeniem w oczach rozejrzał się za miejscem, gdzie mógłby się ukryć. Niedaleko leżała sterta belek i desek przygotowanych do budowań nowych rusztowań startowych. Skoczył tam w ostatnim momencie. Chwile później przez miejsce, w którym stał, przejechała pchana siłą rozpędu podłużna metalowa konstrukcja ze skrzydłami połamanymi od uderzenia w platformę. Gdy ważka zatrzymała się na ścianie hangaru, wszyscy mężczyźni przebywający na platformie niepewnie zbliżyli się do kopcącego żelastwa, z niepokojem wpatrując się w miejsce, gdzie powinna znajdować się kabina pilota.

Coś zaczęło się ruszać i ze sterty złomu wygramoliła się usmarowana sadzą postać w skórzanych bryczesach, podbitej kożuszkiem kurtce i czapce pilotce na głowie. Gogle przesłaniały jej pół twarzy, lecz Hermann poznałby Artemidę wszędzie po szerokim uśmiechu, jakim właśnie wszystkich obdarzyła.

– Nic mi nie jest, panowie – uspokoiła ich. – Wracajcie do pracy. Lucjuszu – zwróciła się do starca, z którym Tess wcześniej rozmawiał. – Kocioł szlag trafił. Ciśnienie nagle skoczyło i go rozsadziło. Pomyśl nad tym, bo nie chcę, żeby przytrafiło mi się to następnym razem.

Stary konstruktor tylko kiwnął głową i zabrał się za badanie tego, co niegdyś było ważką wyścigową. Natomiast Artemida skierowała się ku jednemu z hangarów. Drogę zastąpił jej Tess.

– Witaj, Ami. – Uśmiechnął się do niej zniewalająco. – Widzę, że nic się nie zmieniłaś. Wciąż pociąga cię ryzyko.

– Hermes! – Młoda kobieta rzuciła mu się na szyję. – Dawno cię nie widziałam. Co u ciebie? Opowiadaj! – Pociągnęła go za rękę w kierunku hangaru, gdzie znajdowało się jej służbowe mieszkanie.

Rozmawiali o głupstwach, aż przy szklance mocnego Jaszczurczego Ogona Ami przeszła do sedna sprawy:

– Kochany, to bardzo miło, że do mnie wpadłeś, ale co tak naprawdę cię sprowadza? To czarne paskudztwo, które wisi nad miastem?

– Poniekąd. Czytaj. – Wyciągnął w jej kierunku list.

– Do diabła – warknęła po przeczytaniu. – Dlaczego to już? Nie chcę jeszcze stąd odchodzić. Jeszcze nie teraz.

– Słoneczko, sama wiesz, że my nie mamy tu zbyt wiele do powiedzenia.

– Wiem, wiem – westchnęła zrezygnowana.

– Potrzebuję pomocy, żeby odnaleźć resztę naszych i przekazać im wiadomość o spotkaniu. Wiesz, gdzie można ich znaleźć?

– Z kim już rozmawiałeś?

– Z Wielkim Z, z Dionem, z Ateną, no i z tobą.

– Wiem, gdzie przebywa Wynalazca. Pracuje w największej kuźni parowej miasta, przy ulicy Węgielkowej 302. Czasami podrzuca mi jakieś ulepszenia konstrukcyjne do ważek, dlatego tak dokładnie znam jego adres – wyjaśniła. – Powinieneś poszukać Demeter, bo ona będzie wiedziała gdzie znaleźć Herę i Posejdona. Matka Demeter opiekuje się biedotą w slumsach po drugiej stronie rzeki, w Kwartale Beznadziei. Myślę, że doskonale wiesz, gdzie urzęduje Afrodyta. – Spojrzała na niego znacząco. Jako jedna z nielicznych wiedziała o uczuciu, jakim Hermes wciąż darzył Zimną Lalę, jak zwykła ją nazywać. – A Ares sam cię znajdzie.

– Dziękuję, Ami. Uważaj na siebie. – Ucałował ją w policzek i już go nie było.

Cień mechanicznego anioła – całość w pdf.

2 komentarze do “Cień mechanicznego anioła”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *