To opowiadanie napisane w 2016 roku, na długo przed wybuchem pandemii Covid-19. Napisałam je dla siebie, ale chętnie się nim z Wami podzielę. Poniżej umieszczam fragment opowiadania, a pod nim znajdziecie całość w formacie PDF.
Monika Sokół
Dobra Nowina (fragment)
Stanął na krawędzi dachu i patrzył w dół. Wystarczy jeden krok i to wszystko się skończy. Skończy, ale tylko dla niego. Przyroda nadal będzie niszczona, zwierzęta katowane, a słabsi bez skrupułów wykorzystywani przez silniejszych lub bogatszych. Ten krok, gdyby go zrobił, byłby najbardziej samolubnym czynem w całym jego dotychczasowym życiu. Postanowił przestać być egoistą. Nigdy więcej.
Z chwilą podjęcia tej decyzji, przyszło olśnienie i spokój. Kłębiące się w nim dziko uczucia zaznały ukojenia. Przepełniała go moc. Roześmiał się głośno i nie był to miły śmiech. Gdyby ktokolwiek go teraz usłyszał, niewątpliwie zacząłby się martwić czy to nie jest właśnie ten moment, gdy doprowadzony do ostateczności pracownik korporacji przychodzi do pracy z karabinem maszynowym. Myliłby się jednak. Marcin był człowiekiem o dużej inteligencji i bogatej wyobraźni – patrzył na pewne rzeczy z szerszej perspektywy. Można byłoby ją nawet ująć jako perspektywę całościową.
Ta chwila na dachu w ulewnym deszczu odmieniła życie Marcina, a pośrednio także całej ludzkości, chociaż ludzkość w chwili obecnej miała to gdzieś. A nie powinna. Powinna wysłać za to swoje Szwadrony Śmierci, satelity wojskowe i lotnictwo wszystkich kontynentów, by pozbyć się nic nieznaczącej jednostki, która odkryła swoją misję i właśnie weszła na drogę bez powrotu.
Jednak zamiast tego system obronny ludzkości objawił się w formie Ratlerka, który zaczął obszczekiwać przemoczonego Marcina wychodzącego właśnie z windy. Zamilkł jednak, gdy natknął się na jego wzrok – zimny i jakiś taki odległy, wszechwiedzący. „Spierdalaj” usłyszał pierwszy raz od czasów szkolnych i nie wiedział, jak zareagować. Nabrał kilka razy powietrza, jak ryba, którą właśnie ma trafić apopleksja, ale siła wzroku podwładnego odebrała mu całą arogancję i chamstwo, stanowiące fundament jego wątpliwego autorytetu. Podkulił ogon i uciekł, udając, że właśnie zadzwonił do niego ktoś ważny.