Dom nad jeziorem został opublikowany w Fahrenheicie nr 62 w 2008 roku. Opowiadanie jest moją małą zemstą na pewnym profesorze, który mi potężnie podpadł :-) Cóż, każdy ma jakieś słabości…
Poniżej umieszczam fragment i na samym dole, pod fragmentem, całość w pliku pdf.
Monika Sokół
Dom nad jeziorem – fragment
Obudził się z twarzą wciśniętą pomiędzy strony. Nic niezwykłego, bardzo często zasypiał w ten sposób. Poczuł pragnienie, ale kubek był pusty. Spojrzał na zegarek. Pierwsza. Pani Hanka pewnie już śpi.
– A niech to! – zaklął w myślach, bo zdawał sobie sprawę, że Sahara w ustach nie pozwoli mu ponownie zasnąć. Po cichutku, żeby nie obudzić gospodyni, zszedł po schodach i chociaż starał się stąpać lekko, miał wrażenie, że w ciszy nocy skrzypienie stopni słychać było aż w pobliskiej wiosce. Na szczęście od strony pokoju pani Hanki nie dochodził żaden dźwięk, co sugerowało, że pomimo jego wyczynów, kobieta śpi, jak kamień.
Gdy wreszcie dotarł do holu, usłyszał męskie głosy.
– Złodzieje! – pomyślał. Rozglądnął się dookoła, szukając potencjalnej broni. Zobaczył szczotkę do podłogi, stojącą w kącie. Cóż, lepsza taka broń, niż żadna. Co dziwne, nawet przez chwilę nie zaświtała mu myśl, żeby uciec – musiał przecież bronić kobiety śpiącej na piętrze.
Uzbrojony, ostrożnie zbliżył się do kuchni. Zerknął do środka jednym okiem, żeby rozeznać się w sytuacji i oniemiał, a bojowo uniesiona szczotka powoli opadła.
Przy kuchennym stole siedziały cztery osoby i grały w karty. I nie byłoby w tym nic niezwykłego, bo w końcu pani Hanka może grać w karty kiedy chce i z kim chce, gdyby nie wygląd graczy…
Po lewej stronie gospodyni, zwróconej plecami do drzwi, siedział osobnik całkiem nagi, a jego łysa czaszka lśniła w nikłym blasku lampki, stojącej na jednej z kuchennych szafek. Ledwie mógł utrzymać karty w dłoniach, bo przeszkadzały mu w tym bardzo długie i niewątpliwie ostre pazury. Z niedomkniętych ust wystawały mu nieprzyjemnie wyglądające kły. Obok niego na stole leżał talerzyk z kawałkami krwistego mięsa, którymi widocznie od czasu do czasu przekąszał setkę wódki.
Na przeciwko pani Hanki siedział mężczyzna postury niedźwiedzia. Długie, splątane włosy i broda pełne igliwia, gałązek i suchych liści, osłaniały całe jego ciało. Przynajmniej tę część, którą widział Radoszny. Olbrzym co chwila pomrukiwał z zadowoleniem.
Po prawej stronie gospodyni siedział człowiek o zielonej czuprynie, ubrany w błękitne szorty i krzykliwą hawajską koszulę. Radoszny mógłby przysiąc, że mężczyzna miał błonę pławną między palcami, w których trzymał karty. Profesor sam się dziwił swojej spostrzegawczości w takich okolicznościach i w tym krótkim ułamku sekundy, zanim uderzająca o podłogę szczotka zwróciła na niego uwagę monstrów..
– Nasze mięsko przyszło – syknęła łysa istota, wyszczerzając kły w makabrycznym grymasie.
– Co robimy? – spytał zaniepokojony zielonowłosy.
– Jak to co? – Pani Hanka powoli odwróciła się w stronę intruza, ukazując nadspodziewanie atrakcyjną twarz. – Zabawimy się – powiedziała, obdarzając go paskudnym uśmiechem.
W Krzysztofa jakby nagle wstąpiły nowe siły. Przerażony rzucił się do ucieczki. Wypadł z domu i pobiegł w kierunku wsi. Co chwilę oglądał się za siebie, lecz księżyc właśnie schował się za chmurami i niewiele mógł zobaczyć. Po kilkunastu krokach potknął się i upadł, uderzając głową o korzeń.
Próbował się podnieść, ale świat za bardzo wirował. W oddali widział kilka par lśniących, czerwonych oczu, które zbliżały się do niego bez zbędnego pośpiechu. Po chwili jednak i je także pochłonęła wszechogarniająca ciemność.
Dom nad jeziorem – całość w wersji pdf.