Bal u prezydenta

 

Żonkil, element obowiązkowy

Niedawno pewne towarzystwo ogłosiło konkurs na opowiadanie, które musiało spełniać określone wymogi – akcja musiała dziać się na balu u prezydenta, który nagle otrzymuje wiadomość-przypomnienie podaną mu w bukiecie żonkili, o katastrofie mającej nastąpić nazajutrz. Uznałam to za świetny pretekst do kolejnej wprawki pisarskiej, ale w rezultacie wyszło mi pisanie terapeutyczne ;-) Pisaniem terapeutycznym nazywam przelanie na papier niedobrych rzeczy, które kumulują się we mnie od pewnego czasu. Takie pisanie oczyszcza. Tym razem nawet nie wiedziałam, że to oczyszczenie jest mi potrzebne, dopóki nie siadłam do pisania. Mogłam wymyślić jakąś porywającą fabułę, umieścić ją w realiach historycznych i nadać dramatyzmu. No, mogłam, ale moje pisanie rządzi się własnymi prawami – ja nigdy nie wiem, co mi wyjdzie, gdy zaczynam pisać. Mogę sobie przygotowywać konspekty, plany czy chociaż charakterystyki postaci, tylko po co? I tak w rezultacie zawsze wyjdzie mi coś innego. Już dawno przestałam z tym walczyć i sama z ciekawością czekam na koniec. Tym razem też nie było inaczej – musiałam napisać to, co napisałam i zajęło mi to raptem 3 godziny. Potem mój mózg uznał, że temat „balu u prezydenta” mamy zamknięty, więc kolejne opowiadanie nawet nie wchodziło w grę. I tyle sobie popisałam :/ Niemniej postanowiłam podzielić się z wami tym, co mój mózg wysmażył na spółkę z moimi rekami i oczami, niemal za moimi plecami ;-) Uprzedzam, że niektórym z was to opowiadanie może się nie spodobać i macie do tego pełne prawo, ja natomiast mam prawo do pisania tego, co chcę (albo czego chce mój mózg, nie do końca z udziałem mojej woli ;-)). Droga do nieba – miłego czytania!